Największe transferowe wtopy w historii ekstraklasy


Polskie kluby mają w swojej historii wiele nieudanych transferów. Które z nich zawiodły najbardziej?

27 września 2025 Największe transferowe wtopy w historii ekstraklasy
Dawid Szafraniak

Za nami prawdopodobnie najbardziej efektowne okienko transferowe w historii polskiej ekstraklasy. Do naszej ligi trafiło nie tylko wielu zawodników z nie tak odległą przeszłością w topowych europejskich ligach, ale również utalentowani reprezentanci Polski, jak Kacper Urbański czy Kamil Piątkowski. Tym razem postanowiliśmy jednak podejść do tematu od drugiej strony i stworzyć zestawienie największych „flopów” transferowych w historii ekstraklasy.


Udostępnij na Udostępnij na

Artur Rudko (Lech Poznań, 2022 r.)

W latach 2019-2022 Rudko występował w barwach cypryjskiego Pafos FC. Tak, chodzi o to samo Pafos, które sensacyjnie awansowało do tegorocznych rozgrywek Ligi Mistrzów. Ukraiński golkiper spisywał się tam bez zarzutu, zachowując 33 czyste konta w 92 występach. Po drodze udało mu się nawet ustanowić klubowy rekord, nie wpuszczając bramki przez 626 minut. Latem 2022 roku Rudko trafił do Metalista Charków, z którego szybko został wypożyczony na rok do Lecha Poznań. Ukrainiec miał przynieść skok jakościowy względem Filipa Bednarka i Micky’ego van der Harta, jednak rzeczywistość szybko zweryfikowała te plany.

Rudko zadebiutował w barwach Kolejorza w spotkaniach 1. rundy eliminacji do Ligi Mistrzów przeciwko Karabachowi Agdam. W pierwszym, wygranym meczu zachował nawet czyste konto, ale to, co wydarzyło się w rewanżu, na zawsze odcisnęło piętno na jego pobycie w Poznaniu. Już od samego początku bramkarz wyglądał na zestresowanego, mając problemy z wyłapywaniem stosunkowo lekkich strzałów. Przy wyniku 1:1 sprezentował gola rywalom, kiedy w zupełnie niegroźnej sytuacji „wypluł” futbolówkę wprost pod nogi stojącego przed pustą bramką gracza Karabachu. Bardzo podobny błąd popełnił także przy bramce na 3:1 dla gospodarzy. Z kolei czwarte trafienie to strzał na bliższy słupek z dosyć ostrego kąta, który Rudko przepuścił między nogami. Ostatecznie skończyło się na wyniku 5:1. Lech odpadł z rozgrywek, a łatka „ręcznika” przylgnęła do ukraińskiego bramkarza już na stałe.

Ostatecznie Rudko zakończył swój pobyt w Poznaniu z zaledwie sześcioma występami w pierwszym zespole. Część kibiców mogła sobie o nim przypomnieć 16 września tego roku, kiedy został zatrzymany podczas nielegalnej próby przekroczenia granicy ukraińsko-mołdawskiej. Może się więc okazać, że golkiper będący obecnie wolnym zawodnikiem, zamiast do nowego klubu, trafi na front.

Oleg Salenko (Pogoń Szczecin, 2000 r.)

Salenko to jeden z dwóch królów strzelców mundialu, którzy występowali w naszej rodzimej lidze (drugi to oczywiście Grzegorz Lato). Rosjanin wywalczył ten tytuł na mistrzostwach w 1994 roku i to pomimo odpadnięcia już w fazie grupowej. Co ciekawe, pięć z sześciu goli strzelił w jednym meczu z Kamerunem, ustanawiając niepobity do dziś rekord mistrzostw świata. Po mundialu w USA grał w między innymi w Valencii i Rangers, aż latem 2000 roku wylądował w Pogoni Szczecin. Na papierze ten transfer mógł robić spore wrażenie. Szybko okazało się jednak, że z bardzo dobrego niegdyś napastnika pozostało jedynie głośne nazwisko.

Przez większość pobytu w Szczecinie Salenko w ogóle nie nadawał się do gry. Rosjanin miał wyraźną nadwagę, a jakby tego było mało borykał się z głębokimi problemami alkoholowymi. Często opuszczał treningi, a gdy już się na nich pojawiał, można było zauważyć i wyczuć, że jest pod wpływem. Wystarczyło zaledwie kilka treningów, aby koledzy z drużyny oraz trener Mariusz Kuras zorientowali się, że ta współpraca nie ma najmniejszych szans na powodzenie.

– Interesowało go, żeby fajnie spędzić czas. Pójść tu i tam, pobawić się, udzielić wywiadu. Na treningu czasem kopnął piłkę, a czasem tylko stał i się przyglądał. Częściej jednak nie przychodził wcale. Nie miało to sensu. Instynkt strzelecki mu został, ale fizycznie to były zwłoki – opowiadał Sergiej Szypowski, ówczesny bramkarz Pogoni, w rozmowie z Weszło.

Salenko wystąpił w barwach szczecińskiego klubu tylko raz. 18 listopada 2000 roku wszedł na boisko w 73. minucie meczu ze Stomilem Olsztyn, zmieniając Roberta Dymkowskiego. Był to oczywiście występ kompletnie anonimowy, po którym przygoda napastnika z polskimi boiskami praktycznie się zakończyła. Później były król strzelców mundialu nie znalazł już zatrudnienia w żadnym klubie. Zajmował się między innymi trenowaniem reprezentacji Ukrainy w piłce plażowej czy występami w telewizji w roli eksperta. W 2013 roku, podczas jednego z nich, niespodziewanie osunął się na ziemię, co sugeruje, że problemy z alkoholem ciągnęły się za nim jeszcze przez wiele lat…

Mikel Arruabarrena (Legia Warszawa, 2008 r.)

Obecność Hiszpana w gronie największych wtop transferowych wynika przede wszystkim z okoliczności jakie towarzyszyły temu ruchowi. Warszawska Legia sięgnęła po Arruabarrenę latem 2008 roku, kupując go za 200 tys. euro z CD Tenerife. W tym samym czasie Wojskowi byli także w grze o podpis Roberta Lewandowskiego, który brylował wówczas w Zniczu Pruszków. Dyrektor sportowy Mirosław Trzeciak uznał jednak, że Legia nie będzie walczyć o powrót „Lewego”, gdyż Arruabarrena miał być w zupełności wystarczający. Stołeczny klub odpuścił więc temat, a bój o Lewandowskiego wygrał Lech Poznań, który po kilku latach oddał go do Dortmundu za prawie 5 milionów euro. Ciąg dalszy tej historii zna chyba każdy.

A jak zakończyła się przygoda Arruabarreny w ekstraklasie? Powiedzieć, że Hiszpan nie został gwiazdą ligi, to jakby nie powiedzieć nic. W rundzie jesiennej sezonu 2008/2009 rozegrał zaledwie 273 minuty w 10 meczach, nie trafiając do siatki ani razu. Zimą został oddany na wypożyczenie do Eibar, po czym już nigdy nie wrócił już do Legii. Przez resztę kariery Arruabarrena tułał się po zespołach z niższych lig hiszpańskich, z krótkim epizodem na Cyprze. Karierę zakończył w 2019 roku, a do decyzji Trzeciaka, który uznał go za lepszego niż Lewandowski, podchodzi z humorem i dystansem.

Sonny Kittel (Raków Częstochowa, 2023 r.)

W przypadku tego transferu na papierze zgadzało się wszystko. Do Rakowa zawitał niemiecki piłkarz wyróżniający się na poziomie 2. Bundesligi, zdolny do gry na kilku pozycjach, w dodatku mający polskie korzenie. W 2017 roku Kittel wyrażał nawet chęć gry w reprezentacji Polski, co ostatecznie nigdy nie doszło do skutku. Wydawało się więc, że pomocnik szybko odnajdzie się w nowym środowisku i stanie się jednym z liderów Rakowa.

Debiut Kittela absolutnie nie zapowiadał katastrofy, która nastąpiła w kolejnych miesiącach. Niemiec pojawił się na boisku w końcówce meczu el. Ligi Mistrzów z Karabachem i zdobył piękną bramkę z dystansu na wagę zwycięstwa. Później było jednak tylko gorzej. Kittel nie potrafił przełożyć formy z drugiej ligi niemieckiej na polskie boiska. W 22 meczach wpisał się na listę strzelców 4 razy, do tego raz asystując. Zdecydowanie za mało jak na zawodnika z jedną z najwyższych pensji w zespole. Na domiar złego, media donosiły, że Niemiec nie czuje się najlepiej w zespole mistrza Polski. W styczniu 2024 roku został więc oddany na wypożyczenie do Australii, a w kolejnym sezonie przeszedł do szwajcarskiego klubu Grasshoppers Zurych.

Denis Thomalla (Lech Poznań, 2015 r.)

Latem 2015 roku z Lechem pożegnali się Zaur Sadajew i Vojo Ubiparip. W celu załatania tej dziury Kolejorz sięgnął po Denisa Thomallę, płacąc za niego 400 tysięcy euro. Sezon wcześniej Niemiec występował w austriackim SV Ried, gdzie zdobył 10 bramek w 30 meczach, wobec czego z 23-latkiem wiązano całkiem spore nadzieje. Po przyjeździe do Polski Thomalla rzeczywiście został bohaterem, ale nie boisk, lecz memów wyśmiewających jego nieskuteczność w sytuacjach podbramkowych.

Denis Thomalla wypożyczony. Kibice świętują: To najlepszy ...

Na początku nie było jeszcze aż tak źle. Napastnik przywitał się z zespołem bramkami z FK Sarajewo i Videotonem. Szybko jednak zaczęły się pojawiać problemy ze skutecznością. Thomalla seryjnie marnował świetne sytuacje, a presja medialna sprawiała, że blokował się jeszcze bardziej. Efekt? Ponad cztery miesiące bez gola i szybka ewakuacja do Heidenheim, w którym występował aż do stycznia tego roku. Tam momentami szło mu całkiem nieźle, ale przy Bułgarskiej został zapamiętany jako symbol nieskuteczności i pieniędzy wyrzuconych w błoto.

Ivan Obradović (Legia Warszawa, 2019 r.)

Serbski lewy obrońca był postrzegany jako potencjalna gwiazda ligi. W końcu do Legii przychodził doświadczony reprezentant swojego kraju z przeszłością w takich klubach, jak Partizan Belgrad, Anderlecht czy Real Saragossa. Oczekiwania były więc spore, a fakt, że Obradović został jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy, tylko je potęgował.

W tym momencie powinniśmy omówić, jak Serb radził sobie na boisku, jednak w przeciwieństwie do poprzednich zawodników na liście, tutaj nie ma nawet czego opisywać. Słaba forma i powtarzające się problemy zdrowotne sprawiły, że Obradović nigdy nie zaliczył nawet oficjalnego debiutu w stołecznym zespole. Jego przygoda przy Łazienkowskiej zamknęła się na siedmiu występach w trzecioligowych rezerwach. Koniec końców Legia sięgnęła po mistrzostwo Polski, ale wkład Serba w ten sukces był znikomy. Legioniści płacili zawodnikowi spore pieniądze, nie mając z niego żadnych korzyści. Latem 2020 roku obie strony doszły więc do porozumienia w sprawie rozwiązania umowy. Obradović wrócił do macierzystego Partizana, a w 2022 roku podjął decyzję o odwieszeniu butów na kołek.

Steeven Langil (Legia Warszawa, 2017 r.)

W sezonie 2015/2016 Langil występował w belgijskim Waasland-Beveren, zdobywając 6 bramek i zaliczając tyle samo asyst w 37 meczach. Latem 2017 roku sięgnęła po niego Legia Warszawa, płacąc Belgom pół miliona euro. Początkowo niesforny reprezentant Martyniki wywalczył sobie miejsce w wyjściowej jedenastce, jednak w dłuższej perspektywie transfer ten przyniósł Legii więcej szkód niż pożytku. Jedno trzeba Langilowi przyznać – było o nim głośno, niestety nie z uwagi na piękne bramki, asysty czy dryblingi, lecz przez pozaboiskowe skandale. Skrzydłowy wiódł hulaszczy tryb życia, regularnie wrzucając do sieci nagrania z imprez. Jak łatwo się domyślić, nie wpływało to pozytywnie na jego postawę na boisku.

Zdjęcie Zdjęcie

Po zwolnieniu trenera Besnika Hasiego i zastąpieniu go Jackiem Magierą Langil wybiegł na boisko już tylko raz. Miało to miejsce 27 września w wyjazdowym starciu ze Sportingiem Lizbona w drugiej kolejce fazy grupowej Ligi Mistrzów. Skrzydłowy zaprezentował się wówczas tak słabo, że został zdjęty z boiska już po 45 minutach. W kolejnych miesiącach całkowicie wypadł z rotacji, aż wiosną Legia oddała go na wypożyczenie do Beveren, a więc tam, skąd przyszedł. Po powrocie do Belgii Langil nie chciał dać o sobie zapomnieć, stwierdzając w jednym z wywiadów, że w rozwinięciu skrzydeł w Polsce przeszkodził mu rasizm obecny nie tylko na stadionach rywali, ale również… wewnątrz klubu. Niedługo później tłumaczył, że jego słowa zostały źle zinterpretowane, jednak wówczas mało kto chciał mu wierzyć.

Latem 2017 roku Legia, chcąc pozbyć się obciążenia finansowego i wizerunkowego, jakim był Langil, oddała go za darmo do NEC Nijmegen. Obecnie 37-letni lewoskrzydłowy kontynuuje karierę w Tajlandii, będąc gwiazdą tamtejszej drugiej ligi.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze